Na wstępie chcę zaznaczyć, że to był niezapomniany i jeden z bardziej intensywnych miesięcy w moim życiu! O każdym z projektów mogłabym sporo opowiedzieć, ale postaram się w skrócie opisać całość mojej afrykańskiej przygody 🙂
Pomysł wyjazdu zrodził się w mojej głowie wiele lat temu, ale nigdy nie było dobrego czasu do jego realizacji. Doszłam do wniosku, że nie ma sensu odkładać marzeń na później, bo zawsze będą jakieś przeszkody. W związku z tym, mimo pandemii Covid postanowiłam, że to ten moment, bo akurat zmieniłam pracę. Teraz z perspektywy czasu wiem, że to była dobra decyzja!
Razem z dwójką innych wolontariuszy, Alicją i Stefanem, spędziłam w Zambii cztery tygodnie. Mieszkaliśmy na terenie szkoły prowadzonej przez Johna, który od wielu lat współpracuje z Fundacją ASBIRO.
Mieszkanie i praca w lokalnej szkole dały nam niepowtarzalną okazję do poznania codziennego życia w ubogiej Lindzie. Z kolei ciepłe przyjęcie przez rodzinę Johna, a zwłaszcza jego żonę Joice, pozwoliło nam mimo kilku tysięcy kilometrów od Polski poczuć się jak w domu.
Najtrudniejszy pod względem aklimatyzacji był początek drugiego tygodnia, kiedy to już trochę zorientowaliśmy się, jak wygląda życie w Lindzie i odwiedziliśmy po raz pierwszy stolicę
Zambii, czyli Lusakę. To co zrobiło na mnie największe wrażenie, to widok ogromnych kontrastów społecznych. W mieście nie brakuje bogatych dzielnic z pięknymi domami i ogrodami otoczonymi grubymi murami, ale już 20 km od Lusaki, w Lindzie ludzie żyją bardzo biednie. Z tego co zaobserwowaliśmy większość osób utrzymuje się z prowadzenia niewielkich kramów z warzywami i owocami. Bardziej przedsiębiorcze osoby mają murowane sklepiki, w których można dostać takie produkty jak środki czystości, podstawowe kosmetyki, czy odzież. System edukacji w Lindzie jest na bardzo niskim poziomie, bo brakuje dosłownie wszystkiego, począwszy od długopisów, poprzez podręczniki, ławki, a skończywszy na kadrze.
Skłamałabym mówiąc, że nie miałam chwil zwątpienia myśląc o tym, jak duże różnice społeczno – ekonomiczne występują między krajami rozwiniętymi w Europie, a Zambią, która przecież nie jest w czołówce najbiedniejszych państw Afryki. Szybko jednak udało mi się przezwyciężyć poczucie bezradności i skupić na realnej pomocy. Cieszę się, że przeważyła u mnie chęć działania i odkrywania zupełnie nowego świata. A różnorodność miejsc, doświadczeń, odmienność kulturowa i otwartość ludzi sprawiły, że ani przez chwilę nie można się było nudzić . Oczywiście pojawiały się też sytuacje wywołujące zirytowanie, zmęczenie czy dyskomfort, ale to w tak odmiennym miejscu uważam za normalne – zwłaszcza gdy brakowało wody, gdy była potrzebna, czy w domku przy jedzeniu kręciło się sporo pająków i jaszczurek. Czasem też po prostu brakowało nam najzwyczajniej w świecie spokoju i ciszy. A o to w Lindzie jest dość ciężko, ponieważ już o świcie budzą Cię koguty, w dzień nie milkną krzyki i śmiech dzieci, a wieczorami na cały regulator lecą zambijskie utwory 😉 Dlatego dla podładowania akumulatorów i odpoczynku po zajęciach w szkole, często odwiedzaliśmy Joice, bywaliśmy w centrum handlowym niedaleko Lindy, jeździliśmy busikami do Lusaki, ale także dużo czasu spędziliśmy z przemiłym Zambijczykiem, którego poznaliśmy przez jedną z wolontariuszek Fundacji ASBIRO. Nasz nowy znajomy godzinami mógłby opowiadać o Zambii i Afryce, bo wykłada ekonomię na jednym z uniwersytetów w Lusace. Słuchaliśmy go, więc z uwagą, chłonąc wiedzę o historii i gospodarce kraju, o której niewiele mówi się w naszych szkołach i w mediach. Udało nam się też pojechać do jednej z największych na świecie farm krokodyli, położonej około 40 min drogi od Lusaki. No i w końcu zrobiliśmy sobie 30 kilometrową wycieczkę rowerową do żłobka dla słoniątek. Wspaniała wyprawa! 😉
Niemniej najważniejsze, to co było podstawą każdego dnia, to realizowanie poszczególnych projektów. I tak: otworzyliśmy kolejną salę komputerową w nowej szkole wskazanej przez Johna; wyremontowaliśmy salkę edukacyjną w szkole Mujos, do której wspólnie z dziećmi zrobiliśmy dekorację; stworzyliśmy z dziećmi od podstaw grę Monopoly, a także zakupiliśmy nowe chitengi na kolejne torby dla Fundacji ASBIRO. Ponadto Stefan, nadzorował dalsze prace świetlicy, budowanej przez fundację. Promował też przedsiębiorczość, otwierając lokalny biznes z kilkoma chłopcami z Lindy. Między tym wszystkimi projektami, praktycznie codziennie spędzałyśmy z Alą czas z dziećmi, czy to prowadząc lekcje, zajęcia plastyczne, ruchowe, czy organizując wieczorki filmowe.
Wielokrotnie bywało tak, że „padaliśmy na twarz” wieczorami, ale staraliśmy się również zachować zdrową równowagę, tak żeby wyjeżdżać z chęcią powrotu 🙂 I to na pewno mi się udało! 🙂 Nie wiem jeszcze kiedy do Zambii wrócę, ani w jakim charakterze, ale tym razem na pewno zabiorę mojego kochanego męża, który od samego początku wspierał mnie mocno w planach wyjazdowych. A potem słuchał opowieści o dalekiej Zambii i o tym, czego było nam dane doświadczyć 😉
Tu, jeszcze na koniec, chciałabym zachęcić innych do wyjazdu na wolontariat, bo to naprawdę wyjątkowe przeżycie, które zapamiętacie na długo!
Pozdrawiam, Ania